czwartek, 30 czerwca 2016

Rozdział 15. - Morgiana

Kotori się ucieszyła na ich widok. Pierwsza Kira zaczęła walczyć z demonami, a potem dołączył się do niej Sytry. Zaczął strzelać w demony swoimi błyskawicami i bardzo łatwo mu to szło, pokonywał dziesiątki demonów wraz z Kirą.
- Cofnijcie się! - powiedział Dantalion, a Sytry wylądował obok Kotori. Książę Piekła użył swojej mocy ognia i za jednym zamachem pokonywał więcej demonów niż sama Kira i Sytry. Pokonywał jednym strzałem nie dziesiątki, a setki demonów.
- Aż tak przewyższa je mocą... - powiedział zdziwiony Sytry. - Nawet ktoś z tytułem króla demonów miałby problem, żeby powstrzymać tak ogromną zgraję.
- Czyli Dantalion jest z tych silniejszych... - powiedziała Kotori patrząc na Dantaliona.
- Prawdopodobnie jest potężniejszy niż sami czterej władcy stron Piekła. - Dlaczego?!
Po chwili ktoś stworzył barierę nad Dantalionem... a jego moc zaczęła znikać.
- Bariera egzorcyzmów?! - zdziwił się Sytry. - Dlaczego tylko nad Dantalionem? Niedobrze jak tak dalej pójdzie to straci panowanie nad swoimi mocami! Od kiedy to wysłannicy kościoła potrafią stawiać tak precyzyjne zapory... ?
- Dantalionie! - krzyknęła Kotori, a po chwili całe oczy Dantaliona zrobiły się białe i uwolnił całą swoją moc powodując wybuch. W ziemi zrobiła się gigantyczna dziura.
Na szczęście Kira oraz Sytry, który złapał Kotori na swoje ręce, odsunęli się. Sytry trzymał Kotori jak księżniczkę.
- Powiedziałabym mój książę, ale ty nim nie jesteś - powiedziała Kotori i uśmiechnęła się wrednie do Sytrego.
- Oj cicho... - mruknął Sytry i odstawił ją na ziemię. - Poza tym on twoich krzyków nie usłyszy przez barierę, która tamuje upływ czasu.
Dantalion rozwijał coraz więcej mocy niszcząc wszystkie demony, a co chwile się pojawiały nowe, gdy je pokonywał. Po chwili Dantalion pojawił się przy Kotori odpychając Sytrego z tak wielką siłą, że aż mocno walnął w ziemią.
- Kotori! - krzyknął Sytry podnosząc się, a wtedy Dantalion złapał Kotori za szyję i podniósł. Ścisnął naprawdę mocno. Kotori złapała za jego ręce, niestety nie mogła wykrztusić ani słowa. Dantalion zamiast Kotori widział Salomona, którego kiedyś zabił.
- Opanuj się! - powiedział Camio, który po chwili się pojawił przy Dantalionie. Automatycznie wtedy Książę Piekła puścił Kotori, a ona upadła na ziemię ciężko kaszląc. Dantalion powrócił do normalności.
- Nieważne, kim będzie mój przeciwnik. Nie daruję nikomu kto śmiałby skrzywdzić Salomona - warknął Camio, a potem podszedł do Kotori i wystawił dłoń w jej stronę.
- Nic Ci nie jest? - zapytał z troską i uśmiechnął się czarująco.
- N-Nie... D-Dziękuję - wyjąkała zarumieniona, a potem złapała jego za dłoń i wstała przy jego pomocy. Po chwili Sytry pojawił się przy niej.
- Nagle rycerz się znalazł... - mruknął Sytry do Kotori, tak aby tylko ona usłyszała.
- Zazdrosny? - szepnęła do niego i uśmiechnęła się. - Demony zniknęły...
- N-Nie - wyjąkał i lekko się zarumienił. - Pewnie Camio je tak wystraszył. Żaden demon nie ośmieliłby się przeciwstawić krwi samego cesarza Piekieł.
- Masz rację, Sytry - powiedział Camio. - Poza tym dziś jest pierwszy dzień Maja. To noc Walpurgii podczas której demony stają się wyjątkowo agresywne.

***
Kotori siedziała wraz z Kirą w pokoju wspólnym i rozmawiały ze sobą. Po chwili Kotori zobaczyła na fotelu chłopaka, którego nigdy nie widziała. Miał białe sięgające do ramion włosy oraz czerwone oczy.
Po chwili przyszedł Sytry i usiadł obok Kotori.
- Wiesz może kto to jest? - spojrzała na Sytrego.
- To jest Eliot Eden, jest w piątej klasie tak jak ty i Kira. Choć przez dłuższy czas nie pojawiał się w szkole, więc w sumie nic dziwnego, że nie kojarzysz - wyjaśnił Sytry. - Dziwię się, że go nie pamiętasz skoro wyprzedziłeś go na ostatnim teście z łaciny o zaledwie dwa punkty.
- Czyżby? - mruknęła Kotori, a po chwili ten Eliot do nich podszedł.
- Czy ty jesteś William Twining? - spytał Eliot.
- Nie wiesz nawet, jak wygląda twój prefekt? - mruknęła Kotori.
- Wybacz, pierwszy raz mam okazję rozmawiać z tobą osobiście - uśmiechnął się.
- Czego chcesz?
- Postanowiłem Cię ostrzec. Kolejny test to ja zdam najlepiej, więc ty też się przyłóż. Nie zamierzam wysłuchiwać głupich usprawiedliwień - zachichotał cicho Eliot, a potem odszedł.
- Wypowiedział Ci wojnę? Odbiło mu? - mruknął Sytry.
- Ej, Kira! - powiedziała i zwróciła się do swojej przyjaciółki, a potem przybliżyła się do jej twarzy. - Masz tym razem znowu być tuż za mną! - powiedziała głośno, a potem się odsunęła. - Chyba nie wie z kim zadarł! Jego mózg nie dorasta mojemu do pięt! - powiedziała, zaciskając pięść.
- Tylko uważaj na niego. On na pewno nie jest demonem, ale światło które go spowija jest zbyt intensywne. Może mieć związek z niebiosami... - westchnął Sytry.
- Nie ważne, kim jest! Muszę go pokonać!  - powiedziała Kotori i wyszła z pokoju.
Poszła do biblioteki, gdzie wzięła książki, a potem szukała wolnego miejsca i gdy je znalazła to obok siedział Eliot... Kotori mina była bezcenna na jego widok.
- A to ty - uśmiechnął się Eliot zamykając książkę. Kotori spojrzała na tytuł "Sztuka wojny".
- To w oryginale? - zapytała patrząc na książkę.
- Mieszkałem jakiś czas w chinach z powodu pracy mojego wuja. Wszak, ktoś zamierza kiedyś rządzić krajem, winien poszerzać horyzonty, a nie ograniczać się tylko do nudnego programu nauczania.
"- Cóż, trudno mu nie przyznać racji" - pomyślała, a po chwili Eliot wstał z krzesła.
- Przepraszam jeśli moje wcześniejsze słowa wywołały nieporozumienie. Chciałem jedynie zwrócić twoją uwagę - powiedział i przybliżył się do twarzy Kotori, a ona się zdziwiła. - Oj, droczę się - uśmiechnął się, a potem wyszli z akademika i spacerowali razem po dziedzińcu.
- Mój wuj jest dyplomatą i zwiedził kawał świata, od Maroka, przez bliski wschód aż po Indie... - powiedział Eliot. - Dlatego historyjka z chorobą to kłamstwo. Mam nadzieję zostać w przyszłym roku zostać reprezentantem szkoły i przystąpić do egzaminów ostatniego stopnia - powiedział, a po chwili wymienił wszystkie plany Kotori związane z bycie najmłodszym premierem w historii.
"- To brzmi znajomo!" - pomyślała Kotori.
- Ten kto dzierży władzę powinien być jej godzien, bo jeśli rządy sprawuję się nieudolnie, marny jest los poddanych - powiedział, a Kotori się z nim zgodziła. Potem poszli do biblioteki się razem uczyć. Tam Eliot się spytał Kotori, co jest dla niej najważniejsze, nawet wspomniał o historii o Arce Noego. Wtedy Kotori pomyślała automatycznie o swoich przyjaciołach, ale nic nie powiedziała...
W końcu był następny egzamin, a później wyniki. Kotori rozdawała każdemu arkusze z wynikami. Spojrzała na wynik swojej przyjaciółki, a potem na Eliota.
- Słabo, Chase. Eliot ma trzy punkty więcej - westchnęła, a potem dała jej kartkę. Potem dała Eliotowi, który miał świetny wynik, a gdy Kotori spojrzała na swój to się załamała. Miała gorszy wynik od Eliota.
Później był kolejny egzamin i to z łaciny, usiadła wraz z Kirą w ławkach. Nauczyciel rozdał arkusze, a potem zaczął się egzamin. Nagle Kotori zobaczyła ściągi na swojej ławce, zaczęła je ścierać gumką.
- Co ty robisz, Twining?! - spytał głośno nauczyciel, a potem podszedł bliżej ławki Kotori i zobaczył ściągi. - Williamie Twining! Za ściąganie zostaniesz umieszczony w izolatce!

***
Wszyscy którzy naruszyli szkolny regulamin, zamyka się w pokoju zwanym izolatką i ma na celu zmusić ucznia do zastanowienia się nad swoim postępowaniem. Winny oczekuję na publiczny sąd, który odbywa się w szkole kilka dni później, wtedy też zostaje podjęta decyzja o stosowanej karze.
- Toż to dramat! Hańba dla mojego rodu, pierwszy taki przypadek od zarania dziejów! - powiedziała, a po chwili ktoś wypowiedział jej imię i zastukał w drzwi.
- Kotori! - powiedział Camio, który tu przyszedł wraz z Kirą. Kotori wstała i podeszła do drzwi, a Camio zabrał małą zasłonę od szyby z zewnątrz.
- Kira, Camio! - uśmiechnęła się. Już nie wypytywała chłopaka skąd wie, kim naprawdę jest, bo wiedziała, że pewnie wypaplał Sytry. 
- Bez obaw, uratujemy Cię z Kirą! - powiedział Camio z uśmiechem. Był w swojej ludzkiej postaci reprezentanta Nathana - Przecież jesteś nie winna, wiesz może kto Ci to zrobił?
- Czyżbyś mi wierzył? - spytała.
- Oczywiście, ty byś nie zrobiła ściąg. Takie rzeczy czasem się zdarzają, choć nie powinny. 
"- Reprezentant rządzi, radzi. Reprezentant nigdy Cię nie zdradzi!" - pomyślała. - Niestety nie wiem, kto to zrobił - powiedziała.
- Nie martw się i tak znajdziemy winowajcę - powiedział, a potem poszedł z Kirą. 
Później do Kotori przyszedł Eliot.
- Cóż za niefortunny przypadek, Williamie - powiedział Eliot, stukając w szybę. Kotori podeszła do drzwi.
- Nie ściągałem, jasne? - mruknęła Kotori. - Poza tym co ty tu robisz? Nie wolno tutaj przychodzić!
- Mogę Ci pomóc. Wiem, kto jest winowajcą. Przypadkiem zauważyłem. Mogę zrobić to dla ciebie i zeznawać na twoją korzyść - powiedział z uśmiechem. - Mam tylko jeden warunek. Chciałbym, abyś odpowiedział na moje pytanie - wskazał palcem na Kotori. - Jaki los sobie wymarzyłeś?
- Mówiłem, podążę drogą elit i nachapię się mnóstwo kasy na starość - odpowiedziała Kotori, a Eliot się wkurzył.
- Nie o tym mówię! - warknął, a potem stuknął pięścią w szybę patrząc na Kotori. - Pytam o wybór między tym zepsutym światem i doskonałą sprawiedliwością jaką należy zaprowadzić! - powiedział głośno. - Wyobraź sobie, że pastor Cecil i reprezentant Nathan widzą nad przepaścią, co robisz w takiej sytuacji? Odpowiedz, Williamie! Niebiosa czy Piekło? Które wybierzesz? 
Kotori bardzo się zdziwiła, a na szczęście po chwili przybiegł Kevin.
- Co się tutaj dzieje?! - krzyknął Kevin, a potem podszedł do Eliota. - Eliocie Eden, zbliżanie się do izolatki jest zabronione! - powiedział i złapał mocno Eliota za ramię.
- Już dobrze, pastor wybaczy - powiedział Eliot, a potem odszedł, tak jak Kevin.

***
W końcu przyszedł dzień sądu. Kotori stała przed sędzią w kościele, a potem podeszła do niego i przysięgła mówić prawdę i tylko prawdę itd. Sędzia przedstawił zarzut, jednak Kotori się nie przyznała, ponieważ tego nie zrobiła.
- A zatem, Twining - zaczął podejrzanie sędzia. - Po czyjej jesteś stronie? Boga czy Szatana? Odpowiedz ty, który nosisz w sobie duszę Salomona!
Kotori się zdziwiła, jednak jej się chyba wydawało, ponieważ potem sędzia zadał normalne pytanie, znowu na temat tego czy jest winna czy nie. 
Po chwili jakiemuś uczniowi zaświecił się zegarek, który po chwili rzucił i upadł przed Kotori. Nagle pojawiła się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Podłoga i sufit były szachownicą. Nie była tu sama, ponieważ byli Sytry, Kira i Eliot.
- Nie wierzę, że przeszkodzono mi w takiej chwili - powiedział Eliot podnosząc zegarek, a potem go zniszczył w ręce. - A tak gorąco pragnąłem usłyszeć, co masz na swoją obronę.
- Nie powiesz mi chyba, że to ty... - zaczęła Kotori, jednak jej przerwał.
- Ej, ej. To nie ja Cię wrobiłem. Choć zgadzam się, że nudę trzeba jakoś zabić - powiedział Eliot i po chwili Kira wraz z Sytrym przyjęli swoje demoniczne formy, a potem zaatakowali Eliota. Trafili go, a ten upadł na ziemię i pojawiły się na jego plecach białe skrzydła.
- A więc jednak... jesteś aniołem - powiedział Sytry. Eliot wstał, a po chwili w jego ręku pojawił się ozdobiony, złoty miecz. Potem wzbił się w powietrze.
- Czyli ty jesteś przywódcą Archaniołów, Boski pomazaniec... Michael - powiedział Sytry, a Kotori się zdziwiła. Po chwili Michael podleciał do Kotori, złapał za szyję i wzbił się z nią w powietrze.
- Nie pamiętasz, Salomonie? Posprzątałem za ciebie w kraju, który sam stworzyłeś. Ludzie to doprawdy bezczelne kreatury, a mimo to Bóg umiłował was dużo bardziej niż mnie i moich pobratymców - powiedział Michael. - Zabiorę twą duszę z powrotem w Niebiosa. Osobiście zaprowadzę Cię do Nieba. Powinieneś być wdzięczny. Niewielu miało szczęście dostąpić takiego zaszczytu - powiedział i puścił Kotori, a potem złapał ją w talii i mocno trzymał, a ona nie mogła się wyrwać.
- Sytry, Kira?! - spojrzała Kotori na nich. 
- Zapewne przejął ciało ucznia. Jego prawdziwa postać wygląda inaczej, jako anioł mógłby w mgnieniu oka rozgromić wielotysięczne wojsko. Przerasta mnie rangą - westchnął Sytry.
- Wiem, może ciebie, Sytry też ze sobą zabiorę? - uśmiechnął się Michael. - Odzyskaj duszę z ciała Williama. Jak się dobrze spiszesz, pozwolę Ci się spotkać z Twoją ukochaną. Wszak nie jesteś demonem z własnej woli, prawda? - zapytał, a Sytry się zdziwił, w końcu zgadł. Sytrego do Piekła strącił Baalberith...
- Grzeczne z was dzieciaki - powiedział Michael. - Nawet nie myślcie, żeby mi się w jakikolwiek sposób przeciwstawić. Nie zapominajcie, że jestem boskim pomazańcem. To mnie powierzył On prawo dokonywania sądu. Obojętnie, ludzie czy demony... Unicestwię was wszystkich! - powiedział puszczając Kotori, po chwili za jego zasługą zaczęła unosić się w powietrzu. Białowłosy wycelował w jej stronę swój złoty miecz
- Kira, Sytry! - krzyknęła Kotori...

środa, 29 czerwca 2016

Rozdział 14. - Kira

Jako że w nocy nie zmrużyła nawet oka, nie miała większego problemu z pobudką. Kiedy wybiła odpowiednia godzina, po prostu dźwignęła się z łóżka, ogarnęła nieco i wyszła z pokoju, kierując się do sali ze sceną. W końcu dzisiaj miało odbyć się przedstawienie. Wypadałoby wziąć się w garść i skupić na obowiązkach. Kiedy przyszła Kotori, Kira już od dłuższego czasu była w sali. Z nudów zaczęła przeglądać kolejny raz scenariusz.
-Cześć Wiliam - odparła bez większego entuzjazmu, przerzucając kolejną kartkę. Wkrótce pojawił się również Dantalion, potem Sytry. Uniosła wzrok znad scenariusza, przeskakując wzrokiem z jednego na drugiego podczas ich drobnej kłótni.
-Jak na moje oboje bylibyście wspaniali...gdybyście byli ze trzy tony ciszej - odparła, unosząc lekko kąciki ust w złośliwym uśmieszku. Tylko że ten uśmieszek szybko jej zszedł, gdy Sytry ni z tego, ni z owego wyjawił Dantosiowi fakt, że Kotori to tak naprawdę dziewczyna. Nie tyle zmartwiło ją to, że Sytry o tym wiedział, ale to z jaką łatwością mówił o tym innym. Cóż, miała nadzieję, że nauczy się trzymać język za zębami, a ta farsa była spowodowana jedynie dziecinnymi złośliwościami. Chłopaki poszli odegrać ostatnią próbę. Po niej ekipa szykowała się do prawdziwego występu. Rozmawiała z Kotori, kiedy wszedł Mycroft. Ich aktorek grający główną rolę dostał zapalenia wyrostka, więc mieli teraz do wyboru zrezygnowanie z odegrania sztuki, przez co ucierpiałaby ich reputacja, o ocenach nie wspominając albo wystawienie kogoś z ich dwójki. Z góry wiedziała, co się święci, więc od razu spojrzała na nich wzrokiem typu “wybierz mnie to uduszę Cię we śnie” czy może nawet “powiedz, że to ja mam wyjść na scenę, a rano znajdą Twoje zwłoki rozwleczone na dziedzińcu”. Koniec końców w roli Hamleta skończyła Kotori. Życzyła jej powodzenia i kiedy wszystko było gotowe, czaiła się na boku, przyglądając przebiegowi sztuki. Taak, była świadoma, że Sytry dorzuci coś własnego. Inaczej nie byłby sobą.


Nazajutrz poinformowała Kotori razem z chłopakami, że nie będą pod ręką w czasie Wielkiego Sabatu, to jest nocy z 30 kwietnia na 1 maja. Już od dłuższego czasu zwlekała z wizytami w piekle, więc ta noc była idealną okazją do załatwienia kilku zaległych spraw. Ciężko powiedzieć ile czasu spędziła przed lustrem, przygotowując się do tego wydarzenia, ale efekt końcowy ją zadowalał, więc nie narzekała. Pojawiła się razem z chłopakami w wielkiej sali. Wszędzie pełno najróżniejszych demonów. Wśród nich nawet dojrzała kilka znajomych twarzy. Na część z nich reagowała pozytywnie, inne przypominały jej tylko, że najwyraźniej czas uzupełnić listę planowanych w przyszłości zabójstw. Sytry po jakimś czasie zostawił ich samych. Spojrzała na Dantaliona i uśmiechnęła się szczerze.
-Nie martw się tak. Jestem pewna, że nawet jeśli coś by się stało, dotarlibyśmy do niej w porę. Ona ma talent do wpadania w tarapaty, my do przybywania z odsieczą - odparła po chwili. Słysząc komplement z jego strony, poszerzyła nieco uśmiech. -A Ty jak zwykle słodzisz. Dziękuję~ - nachyliła się lekko. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszała głos Lamii. No taak, jeszcze jej tu brakowało. Zaraz po niej zauważyła nadejście Astaroth. Zaczęła rozmawiać z Dantalionem, więc w międzyczasie Kira zamieniła słówko ze starą znajomą, która rozpoznała ją wcześniej. Podeszła, aby z nią pogadać na pewien dość interesujący temat, wzbogacając jej wieczór o kilka ciekawostek. Niestety, ulotniła się równie szybko, co pojawiła, więc rudowłosa już po dłuższej chwili nie miała co robić i trzymała się blisko Dantaliona, rozglądając po sali. Przy okazji obserwując członków szlachty. Tak na przyszłość. Znacznie łatwiej poluje się na kogoś, kogo twarz już się widziało. W końcu pojawili się pozostali władcy. Odnalazł się też Sytry. Przyszedł wraz ze swoim wujem, Baalberithem, wielkim księciem zachodu. Przeszły ją ciarki na sam widok tej podstępnej twarzy. Doskonale wiedziała, że coś knuje. Była tego bardziej niż pewna. Gdy wspomniał o nieobecności Salomona, a demony zaczęły drążyć temat, już poważnie się zmartwiła. Między innymi udało jej się zasłyszeć, że nie podoba im się powrót Salomona, ponieważ ponownie mogą zostać zapieczętowani i że chcą go zabić. Wygląda na to, że dla Sytrego, Dantaliona i Kiry impreza już się skończyła. Czym prędzej pojawili się w ludzkim świecie. Hordy demonów już przybywały. Kotori znajdowała się niedaleko nich.
-Bez obawy, Sytry. Zaraz wyniesiemy śmieci - warknęła, mierząc rozwścieczone demony lodowatym, badawczym wzrokiem. -Zaklepuję tyły. Uważajcie na siebie - rzuciła do towarzyszy, odskakując na pewną odległość, aby zająć odpowiednią pozycję dla łucznika. To jest odpowiednio oddaloną, żeby pozbyć się jak największej ilości wrogów zanim Ci dotrą do niej. Jak dobrze wiemy łuk nie sprawdza się za dobrze w bliskim zwarciu, a skakanie z demona na demona i oddawanie strzałów w tak chaotyczny sposób też do najwygodniejszych czy najbezpieczniejszych sposobów walki nie należy. Zwłaszcza jak trzeba się naparzać w długiej sukni i nie starczy czasu na przebieranki.
Dobyła ukochanego łuku i rozpoczęła ostrzał przed atakiem towarzyszy. Jako że tym razem ilość celów była dość duża, dodatkowo cały czas rosła, wystrzeliwała po kilka pocisków na raz. Te uderzały w demony, wybuchając przy kontakcie z nimi i dodatkowo raniąc te, które trzymały się za blisko tych pierwszych. Niektóre wykazywały się nie najgorszą szybkością, dzięki czemu udawało im się do niej zbliżyć na dość kłopotliwe odległości. Wtedy zazwyczaj wyskakiwała ponad obszar trafienia i częstowała je dodatkową strzałą prosto w głowę, kark lub okolice tchawicy. Wśród nich mogliby podrzucić jej kogoś ze szlachty. Przynajmniej mogłaby pozwolić sobie na coś więcej. Na przykład nie obraziłaby się, gdyby mogła zesłać na owe demony deszcz, hm, powiedzmy stu strzał. Mogłoby być kozacko. Napięła nieco mocniej cięciwę łuku, ładując strzałę dodatkową dawką swojej mocy. Wypuściła pocisk, ale zamiast trafić w demony, przeleciał między nimi i zdetonował się za ich plecami. Wybuch zmiótł dobrą dziesiątkę z nich. Kira zagwizdała. Spodobał jej się ten patent.
-No to gdzie jest mój szlachecki tytuł? Moim zdaniem ten strzał był wart chociaż jakiejś błyskotki! - uśmiechnęła się triumfalnie, wracając do ostrzeliwania wrogów.

Rozdział 14. - Morgiana

Po chwili do pokoju Kotori wszedł Sytry, dziewczyna podniosła się i usiadła na łóżku.
- Czego chcesz? - mruknęła wycierając łzy. - Wyjdź stąd! - krzyknęła i rzuciła w niego poduszką. Jednak Sytry złapał poduszkę.
- Nie płacz... Przyszedłem z tobą pogadać - powiedział, a potem usiadł obok niej. Wzięła od niego poduszkę i odłożyła nie miejsce. 
- O czym? Nie widzisz w jakim jestem stanie?
- I właśnie chce z tobą o tym pomówić. Skoro się rozpłakałaś to powód musi być solidny i myślę, że chodzi o Camio - powiedział patrząc na nią.
Kotori się zdziwiła, gdy się odezwał do niej w formie żeńskiej.
- Raczej rozpłakałem... - mruknęła. 
- Nie, bo jesteś kobietą. Nie zachowujesz się jak chłopak. Rumienisz się na widok Camio albo jak ja Cię przytulę, czy coś. Widać to bardzo i na pewno ukrywasz swoją płeć przy pomocy magii jak Kira.
- Brawo, skapnąłeś się... - westchnęła. - Naprawdę nazywam się Kotori. 
- Kotoriś - uśmiechnął się Sytry.
- Nie mów tak do mnie - spojrzała na niego, a Sytry się uśmiechnął. Kotori po chwili znowu zaczęła płakać. 
- Camio... już wiesz, że byłam w nim zakochana. Miałam tyle planów z nim związanych, a tu się okazało, że kocha jakąś kobietę i to starą... - powiedziała z płaczem, a Sytry przysunął się do niej i położył swoją dłoń na jej dłoni.
- Zapomnij o nim, skoro woli ją to jest idiotą - mruknął Sytry, a potem wytarł jej łzy z policzka, a Kotori się zarumieniła.
- A-Ale ja go kocham - wyjąkała Kotori i znów zaczęła płakać. Położyła swoją głowę na jego ramieniu i trzymała go za dłoń.
- Wiesz, jeśli sobie zażyczysz to mogę ją zabić.
- Nie, bo to zrani Camio... A nie możesz po prostu skrócić jej życia?
- Niestety nie, mogę ją jedynie zabić. Ewentualnie musisz poczekać na jej śmierć - westchnął. - Co Ci na nim tak zależy? - spytał, a Kotori podniosła głowę. 
- Ponieważ on jest pierwszym w którym się zakochałam... - wyjaśniła. - Wiele razy z nim rozmawiałam i znaleźliśmy wspólny język. Myślałam, że później z nim będę... 
Sytry wytarł łzy spływające po jej policzku. 
- Widzisz, niestety jest inaczej. Może jak ona umrze to się zmieni - uśmiechnął się Sytry, a potem pocałował ją w policzek przez co Kotori zarumieniła się po uszy. Sytry wstał z łóżka i podszedł do drzwi.
- Idź spać, Kotoriś. Dobranoc. Wiedz, że jak coś to zawsze Ci pomogę - powiedział z uśmiechem, a potem wyszedł z pokoju gasząc światło.
- D-Dziękuję i dobranoc - wyjąkała Kotori zarumieniona. Położyła się na łóżku, przykryła kołdrą i poszła spać...

***
Kotori rano się obudziła, a potem przebrała się w mundurek, a potem wzięła scenariusz swojej sztuki z komody i wyszła z pokoju. W końcu rywalizacja pomiędzy bursami w szkołach dotyczy nie tylko sportu. Jest też tradycja wystawiania co rok sztuki teatralnej na konkretny temat.
Kotori poszła do sali, gdzie znajduję się scena. Była tam również Kira, która pomagała przy scenariuszu. Obydwie reżyserują.
- Hej Chase - powiedziała Kotori i podeszła do niej. Inni uczniowie dekorowali scenę. Po chwili przyszedł Dantalion ubrany w królewski strój, a na głowie miał koronę.
- Co ty masz na sobie? - mruknęła patrząc na niego. A obok niego latały jego chowańce, nietoperze Amon i Mamon, których nie mogą zobaczyć zwykli śmiertelnicy oprócz Kotori.
- Wyglądasz wspaniale! Od razu znać, że jesteś przyszłym królem! - powiedział Mamon.
- Najlepsza gwiazda nieboskłonu! - powiedział Amon, a Dantalion się lekko zarumienił.
- Haha, widzisz?! Jednak to ja tu jestem najlepszym materiałem na władcę - powiedział Dantalion pusząc się jak paw.
- Co za bałwan! Idealny do roli Klaudiusza - mruknęła Kotori do Kiry.
- Phi. Ty nadajesz się tylko na uzurpatora, który zabił poprzedniego monarchę - powiedział Sytry, który po chwili przyszedł. Miał rozpuszczone włosy, wianek na głowie i białą suknie na sobie, a na nogach miał białe buty na obcasach.
- Słucham?! - warknął Dantalion, a potem spojrzał na niego.
- Cnotliwa dusza obdarzona niezwykłym pięknem. To postać, którą wybrałem, Ofelia - powiedział Sytry. - Rola stworzona dla mnie.
- Nikt nie chciał jej zagrać, zgadłem? - mruknął Dantalion podchodząc do niego.
- Słucham? - warknął Sytry.
- Mylę się?
- Tak!
Obydwoje zaczęli się kłócić. Kotori podeszła do nich.
- Przestańcie! Za godzinę macie grać! Musimy zrobić ostatnią próbę - mruknęła, a Sytry wyminął Dantaliona i się przytulił do Kotori.
- I jak się czujesz po wczoraj, Kotoriś? - zapytał z uśmiechem.
- Lepiej... d-dziękuję - wyjąkała zarumieniona.
- Kotoriś? - zdziwił się Dantalion.
- Ona jest kobietą - powiedział Sytry, a mina Dantaliona była bezcenna. - Nie wiedziałeś? Nawet się nie domyśliłeś? Jednak jesteś idiotą... - mruknął i puścił Kotori. Potem wszyscy, co mieli grać stanęli na scenie. Była to już ostatnia próba przed występem. Po próbie wszyscy szykowali się już do prawdziwego występu. Kira z Kotori rozmawiała za kulisami i po chwili przyszedł do nich Mycroft.
- Twining, Raincrown! Mamy problem - powiedział Mycroft i podbiegł do nich. - Hanz dostał zapalenia wyrostka.
- Przecież on gra główną rolę w "Hamlecie"! - powiedziała Kotori, a Mycroft położył ręce na jej ramionach.
- Tylko ty znasz wszystkie kwestie na pamięć. Jesteś w końcu reżyserem! W sumie Chase też, ale ty lepiej znasz!
- Że co?! Chyba nie mówisz, serio...
- Bez głównego bohatera nie będzie sensu podnosić kurtyny. Nie wspomnę już jak bardzo wasza reputacja na tym ucierpi...
- Dobra - mruknęła Kotori, a potem poszła się przebrać za Hamleta. W końcu ludzie się zebrali kilka minut przed przedstawieniem, a gdy podniesiono kurtynę to na środku sceny stała Kotori w przebraniu.
- Być albo nie być... Oto jest pytanie! - powiedziała. "- Inne pytanie... Dlaczego muszę tu robić z siebie kretyna?" - pomyślała i po chwili na scenę wszedł Sytry.
- Mam jeszcze od was, Panie kilka drobnych pamiątek, dawno zwrócić je pragnęłam. Odbierzcie je dziś, proszę - powiedział Sytry.
- Jako żywo! Jam nigdy w życiu nic nie dał waćpannie.
- Wiesz dobrze, mości książę, żeś to czynił! - powiedział Sytry, a potem rzucił się na Kotori i ją przewrócił na podłogę, a sam był nad nią.
- S-Sytry tego nie ma w scenariuszu - wyjąkała zarumieniona.
- Hamlecie, przysięgnij tu i teraz, że mnie wybierzesz - powiedział Sytry z uśmiechem.
- Chcesz położyć moją sztukę?! - warknęła Kotori...

***
Na jutrzejszy dzień po lekcjach, będąc w pokoju wspólnym, demony oznajmły jedną rzecz Kotori, a mianowicie taką, że dziś w nocy ich nie będzie. W nocy z 30  Kwietnia na 1 Maja w Piekle odbywa się Wielki Sabat. Wtedy to znika granica między światem żywych i umarłych... Dziś noc Walpurgii zwana również Wielkim Sabatem!
Sytry, Dantalion i Kira pojawili się na wielkiej sali, gdzie było mnóstwo demonów z całego Piekła. Dantalion i Sytry byli ubrani w szlacheckie stroje, inne niż zawsze. Sytry oddalił się, gdyż poszedł do swojego wuja Baalberitha, a Dantalion został z Kirą.
- Cóż, zostawił nas - westchnął, a potem spojrzał na Kirę. - Mam nadzieję, że Kotori nic nie zaatakuje. Chociaż ona ma tendencję do wpakowywania się w kłopoty... - mruknął. - Poza tym, wyglądasz pięknie - uśmiechnął się do niej, widząc jak jest w końcu kobieco ubrana. - Ta suknia naprawdę Ci pasuję - powiedział i lekko się zarumienił, a po chwili przyszła do nich Lamia.
- Dantalionku, wyglądasz bosko! - powiedziała Lamia z uśmiechem.
- Z drogi Lamia - mruknął Dantalion patrząc na nią.
- Martwisz się o Salomona? - zapytała Astaroth, która po chwili przyszła. - Jeśli chcesz kogoś zdobyć, nie możesz cały czas napierać. Musisz czasem ustąpić i sprawić, żeby sam do ciebie przyszedł, a raczej przyszła - poprawiła się, ponieważ ona od początku wiedziała, że Kotori jest kobietą.
- Ustąpić? - zdziwił się Dantalion.
- Belzebub jej tak kiedyś powiedział - powiedziała Lamia.
- To nie ma nic do rzeczy! - powiedziała Astaroth. - A właśnie, on też dzisiaj będzie.
- Czwórka władców z czterech stron Piekieł spotyka się w jednym miejscu i wszyscy kandydaci na namiestnika również! - powiedziała Lamia z uśmiechem.
W tym samym czasie Sytry był w innym pokoju wraz se swoim wujem Baalberithem, który był ubrany w czarny mundur. Miał czarne, krótkie włosy, wąsy i lekko brodę oraz bliznę od policzka, która przechodziła przez nos. Siedział na tronie, a Sytry na podłodze po lewej stronie tronu.
- Ten, który wybiera jest bardziej uparty niż się spodziewaliśmy - powiedział Baalberith głaszcząc Sytrego po policzku. - Na dobrą sprawę nie ma potrzeby, żebyś się z nim osobiście użerał. Może być potomkiem Salomona, ale to zwykły człowiek. Potrzeba nam tylko jego duszy. Nie dbam o to, co się stanie z jego ziemską powłoką.
- Ależ wuju... - zaczął Sytry, jednak Baalberith mu przerwał.
- Nefilimy znikną z Piekła, nim jego ekscelencja Lucyfer ponownie obejmie rządy - powiedział i złapał Sytrego za policzki jedną ręką. - Moja piękna laleczko. Chyba nie zapomniałeś, skąd pochodzisz? - zapytał, a potem puścił jego policzki i lekko rozchylił wargę. - Tak będzie dla ciebie najlepiej...
Potem Sytry wrócił na salę, gdzie podszedł do niego jego kamerdyner z głową barana.
- Leonardzie, czy ktoś ma oko na Williama? - zapytał Sytry.
- Oczywiście - odpowiedział baran. - Ale został otoczony barierą ochronną. Przeciętne demony nie zdołają się do niego zbliżyć.
- Bariera? To sprawka tego pastora? - mruknął Sytry. "- Co właściwie zamierza wuj?" - pomyślał, a po chwili na salę weszli pozostali władcy Piekła. Wielki książę wschodu, Samel oraz Belzebub, demon pierwszej klasy, dowodzący  szesnastoma zastępami. Władca północy i jeden z siedmiu królów demonów, a za nim wszedł Camio jako jego kandydat na namiestika. Sytry był wraz z Baalberithem, który jest jednym z władców Piekła, wielki książę zachodu. Jedynie Samael nie miał kandydata.
Sytry wraz z Baalberithem podeszli do Astaroth, Lamii, Kiry i Dantaliona.
- Moje uszanowanie, przywódczyni zastępów - powiedział Baalberith patrząc na Astaroth. - A przy okazji nie widziałem dziś twojego ulubionego Nefilima - powiedział specjalnie.
- Ja też jestem Nefilimem... - mruknęła Astaroth.
- Ojej faktycznie Belzebub ma doprawy osobliwy gust. A propos niego znalazł sobie specyficznego kompana...
- Na to wygląda - powiedziała. 
- Uważam, że kogoś tu brakuję. Nawet jeśli dopiero się przebudził, jest wśród śmiertelników i ma prawo wybrać namiestnika Piekła. Brakuje tu nam... Salomona...
Inne demony to usłyszały i zaczęły szeptać do siebie, że skoro powrócił to znów zostaną zapieczętowani, trzeba go zabić itd.
"- Czyli on to od początku planował!" - pomyślał Sytry przerażony. Martwił się o Kotori. 
- Kira! Dantalion! Kotori jest w niebezpieczeństwie - powiedział Sytry patrząc na nich. 
Automatycznie pojawili się w świecie ludzi, akurat w odpowiednim czasie. Kotori stała na dworze i patrzyła jak z nieba leci w jej stronę horda demonów...
- Przybyły tutaj, aby cie zabić! - powiedział Sytry. - Kira, Dantalion! Musimy zabić te demony!

Rozdział 13. - Kira

Milczała przez dłuższy czas, jakby zastanawiając się nad słowami Kotori, jednak nie powiedziała już nic, tylko skierowała się w stronę szkoły. Zdecydowała, że skoro wszystko wie lepiej i zakazuje jej im ingerowania w sprawę, w porządku. Nie zmienia to faktu, że przebywając w pobliżu, będzie miała oczy szeroko otwarte, przy czym zachowa czujność godną rottweilera pilnującego domu swojego pana. Ale mimo to jej aktualnym priorytetem było pozbycie się tych wszystkich przemoczonych ciuchów. Poszła pod prysznic, a potem przemknęła do swojego pokoju, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Tak, żeby żaden nie spodziewany gość nie złożył jej wizyty bez pukania. Następnie przybrała wygląd lady Raincrown. Spojrzała w lustro wiszące na ścianie, przyglądając się lalkowatej buzi, włosom sięgającym lekko za łopatki, nienagannej sylwetce. Zmarszczyła lekko czoło.
-Tak dawno nie byłam lady, że jej wygląd po takim czasie przynosi mi na myśl uciekinierkę ze zlotu fanatyczek lolitkowej wersji barbie - mruknęła, narzucając na siebie białą koszulkę, potem wciągnęła pierwsze lepsze spodnie, które wygrzebała ze swojej ukrytej, damskiej garderoby i przysiadła na łóżku. Spięła włosy przy pomocy frotki, żeby jej nie przeszkadzały. Po chwili zaczęła przeglądać swoją małą kolekcję książek przy łóżku w poszukiwaniu zajęcia.
-No to teraz zostaliśmy tylko Ty i ja, zabójco potworów - mruknęła, kładąc się na brzuchu i otwierając wybraną przez siebie książkę.


Wieczorem, jak to już miała w zwyczaju, przesiadywała z Kotori, rozmawiając i za wszelką cenę próbując ominąć temat Nathana, co by nie doszło do jakiegoś sporu. Jej uwagę zwróciła trójka uczniów. Znowu Ci delikwenci od rozbitej szyby. Dziewczyny miały do nich jakiegoś pecha. Najwyraźniej za nic sobie wzięli ostrzeżenie i pomimo wszystko poszli buszować w pokoju pani Mollins. Kira wzięła do rąk księgę, którą przywłaszczyli sobie podczas wizyty. Przejrzała kilka stron. Grimoire jak nic.
-Gdyby to ode mnie zależało, już byście wylecieli z tej szkoły - spojrzała na nich groźnie. Miała zamiar przedyskutować potem tę sprawę z dyrektorem. Gdyby to ona znalazła się na ich celowniku i zdecydowaliby się grzebać w jej rzeczach, sama na pewno wyleciałaby z tej szkoły. Najlepiej było zdusić problem w zarodku, dopóki do owej sytuacji jeszcze nie doszło. I bez tego sprawiają za dużo problemów. Opuściła razem z Kotori pokój wspólny. Niedługo po tym spotkały Kevina. Wspomniał o tym, że pani Mollins prosiła, żeby udzielił jej ostatniego namaszczenia. Dziwne. Następny był Sytry. Przyleciał jak z procy, twierdząc że Mollins przyzwała demona. Nie miała już wątpliwości, że dzieciaki jednak nie kłamały. Całą czwórką wyrwali z miejsca, kierując się we wskazanym kierunku, gdzie doszło do otwarcia wrót. Na widok demona przypominającego kozę, z pięć razy większego od któregokolwiek z nich, aż gwizdnęła. Niestety, jak to te zdziczałe, w niczym nie przypominające chociażby takich pokroju Kiry, demony mają w zwyczaju, nie minęła chwila a próbował zaatakować panią Mollins. Nathan pojawił się, łapiąc ją w ramiona i ratując przed pewną śmiercią. Zgodnie z ich podejrzeniami, był demonem. W sumie to wyglądał znacznie lepiej bez tych okularów i z ciemnozielonymi włosami za ramiona. Nie mogło też zabraknąć pojawienia się Dantaliona. Ten to dopiero miał wyczucie czasu.
Nie czuła żadnego sporu w powietrzu, więc na razie powstrzymała się od wtrącania i przysiadła, przysłuchując się temu, co mówili. To musi być okropne uczucie tak zakochać się w człowieku będąc demonem. W dodatku mając świadomość, że prędzej czy później nastąpi moment, w którym będzie trzeba się pożegnać. I wtedy znowu zostaje się kompletnie samemu. Wyraźnie posmutniała. W głębi serca miała świadomość, że za kilkadziesiąt lat też będzie musiała żegnać ludzi, do których zdążyła się mocno przywiązać. Będą odchodzić jeden za drugim, a ona nie będzie w stanie nic na to poradzić. Fakt, mogłaby poprzemieniać ich w demony, ale nie miała żadnej pewności, że poradzą sobie w ich świecie. Mógł czyhać na nich znacznie gorszy los od śmierci ze starości. Po tym wszystkim wśród dziewczyn zapadł grobowy nastrój. Żadna z nich wyjątkowo nie miała nic do powiedzenia, zero morału, docinek, żartów. Skierowały się do akademika. Po drodze Kotori złapała Kirę pod ramię, a ta przytuliła ją mocno do siebie. W dalszym ciągu nic nie mówiła. Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo ceniła sobie tego chłopaka i jak bardzo ta sytuacja musiała ją zaboleć. Grupka rozeszła się. Dziewczyny zabunkrowały w swoich pokojach. Blondynka rzuciła się bokiem na łóżko, zwijając w kłębek i tuląc poduszkę do swojej piersi. Przez całą noc nie mogła zmrużyć oka. Jej myśli cały czas nawiedzał los, jaki spotkał panią Mollins i półdemona.

Rozdział 13. - Morgiana

Po chwili do Dantaliona podeszła Kira i chwyciła go pod ramię. Oddalili się trochę, a potem go puściła i stanęli.
- Ale ja się martwię, że się coś Williamowi stanie - westchnął. - Jeszcze nikogo nie wybrał i przez to inne demony na niego polują, a mówiłem by mnie wybrał - mruknął, a po chwili Kira pogłaskała go po głowie. Lekko się zarumienił.
Oczywiście po chwili Kira go pocieszyła, pasował mu taki układ.
- Świetny pomysł, Kira - pochwalił i poczochrał ją po włosach z uśmiechem.
- A wy co knujecie za moim plecami? - mruknęła Kotori, która stała za nimi. Odwrócili się do niej.
- Nie ważne czy Nathan jest demonem czy nie, łapy od niego, precz. Jasne? - uśmiechnęła się Kotori podchodząc do Dantaliona. - Ponoć mogę Ci rozkazywać, bo jesteś tym filarem Salomona, także posłuchaj się póki Ci nie rozkazuję.
Dantalion się zdziwił.
- Czy to groźba? - spojrzał na nią.
- Bynajmniej - pokazała język.
- A tobie co na tym Nathanie tak zależy? Kochasz go czy co? - zapytał, a Kotori zarumieniła się po uszy. Strzelił w dziesiątkę, w końcu od dawna była w nim zakochana.
- N-Nie. P-Przecież nie jestem gejem - wyjąkała, oczywiście kłamała. - Po prostu jest osobą, którą podziwiam - powiedziała. - Muszę iść do Kevina. Pa, pa gołąbeczki - uśmiechnęła się machając im, a potem poszła do akademika i w swoim pokoju przebrała się ze stroju sportowego. Ubrała się w szkolny mundurek i poszła do kościoła.
Weszła do środka budynku, a Kevin stał przy ołtarzu.
- Panienko... - powiedział Kevin i podszedł do niej.
- Posłuchaj, Kevinie... - zaczęła. - Jeśli chcesz przestać służyć u mnie i wolisz prowadzić życie pastora to nie mam nic przeciwko - spuściła głowę w dół.
- Zwalnia mnie panienka?! - krzyknął, zdziwiony Kevin.
- To przecież ty chcesz odejść!
- Ale ja tu tylko dorabiam na waciki.
- To dlaczego mnie unikasz?! - krzyknęła i przybliżyła się do niego. - No czemu?! Bo jestem bez grosza przy duszy?! Przecież powiedziałeś, że będę mogła ci zapłacić, jak już się odkuję!
- Panienko, to nie tak... - powiedział i po chwili z jego kieszeni zaczęły wpadać banknoty. Kotori jeden podniosła z ziemi.
- Co to... jest.... - spojrzała na banknot.
- Otóż... w publicznych szkołach zawody sportowe między domami odbywają się niemal codziennie, nauczyciele mogą obstawiać na okrągło więc...
- A więc to dlatego mnie unikałeś - powiedziała Kotori z psychopatycznym uśmiechem i lekko zaczęła się telepać. Po chwili zaczęła go gonić po całym kościele.
- No przecież panienka nie ceni sobie kultury fizycznej! Nie mogłem stawiać na rozegranego konia z litości!
- Niech Cię ten twój Bóg pokarze! - krzyknęła. - Jak śmiesz wyzywać swoją panią od kobył!
Po chwili jednak się zatrzymali.
- Dobra, nie ważne. Chciałam z tobą o czym innym porozmawiać, a do tamtego tematu powrócimy później - mruknęła.
- O co chodzi? - zapytał zdyszany.
- Chodzi o Nathana Caxtona... - zaczęła, jednak po chwili Kevin jej urwał.
- A chodzi Ci o tego reprezentanta szkoły w którym jesteś zakochana? - uśmiechnął się.
- T-Tak - wyjąkała zarumieniona.
- Czyżbyś mu w końcu powiedziała, że jesteś kobietą i zaczęliście być w związku?
- Nawet nie wiesz jakbym chciała, aby tak było, ale niestety nie... - westchnęła.
- Dał Ci kosza? - przechylił lekko głowę w bok.
- Nie! - powiedziała głośno. - Tu chodzi o to, że on ponoć jest demonem...
- Dziwne, przecież on się żarliwie modli.
- Właśnie... Chyba jednak za dużo myślę. Demon czytający pismo święte...?
- Niech się panienka nie martwi, na pewno nie jest demonem - uśmiechnął się Kevin, a Kotori też się uśmiechnęła. - I powodzenia. Liczę, że wyjdziesz za niego i dorobicie się fortuny!
- Tak, tak - zachichotała Kotori, a po chwili do kościoła weszła pani Mollins.
- Pastorze... - zaczęła pani Mollins. - Chciałabym chwilę porozmawiać...
- Niech Cię Bóg prowadzi - powiedział Kevin do Kotori.
- To ja się zbieram. Dziękuję pastorze - powiedziała Kotori i ruszyła w stronę wyjścia omijając opiekunkę domu św. Jana...

*** 
Kotori wieczorem wraz z Kirą siedziały w pokoju wspólnym i rozmawiały. Po chwili do pokoju wbiegła trójka uczniów i znów to byli ci, którzy rozbili szybę.
- Ale mamy materiał! Rozpracowaliśmy pannę Mollins! - powiedział jeden z nich uradowany, a potem cała trójka podeszła do Kotori i Chase pokazując im księgę, a raczej Grimoire z pentagramem na okładce.
- Okazało się, że jest czarownicą! - uśmiechnął się tamten.
- Czarownicą? - zdziwiła się Kotori.
- Serio! W pokoju ma książki o demonach i w ogóle...
- Ej, czy to nie czasem nie twoje? Nie dość, że zakradacie się do pokoju opiekunki, to jeszcze przywłaszczacie sobie jej rzeczy?! 
- Ale Panna Mollins jest czarownicą. To po prostu książki uczniów, które zarekwirowała - wyjaśnił. - Ale widziałem na własne oczy jak próbuje wezwać demona!
Kotori się zdziwiła i to bardzo...
- Nie... To nie ma nic do rzeczy! Za swoje czyny zostaniecie przykładnie ukarani! Przygotujcie się! - powiedziała wystawiając rękę przed siebie z palcem wskazującym do góry.
- Nieee! - powiedziała cała trójka.
- 40 linijek po łacinie każdy! - powiedziała Kotori, a potem wyszła z Kirą z pokoju wspólnego. Nagle, gdy schodziły po schodach to przybiegł Kevin.
- Panienko, w samą porę! - powiedział Kevin.
- Co się stało? - spojrzała na niego i zeszła z Kirą ze schodów. Podeszły do Kevina.
- Sprawa panny Mollins nieco mnie zaniepokoiła - powiedział.
- Znowu ona? - mruknęła Kotori. 
- Prosiła, żebym udzielił jej ostatniego namaszczenia... - powiedział Kevin i po chwili przybiegł do nich Sytry.
- Williamie, Kira, co wy tu jeszcze robicie?! - krzyknął Sytry. - Wrota Piekieł zostały otwarte. Panna Mollins przyzwała demona!
Kevin, Kira, Sytry i Kotori - cała czwórka wybiegła z akademika i za nim zobaczyli panią Mollins, która przyzwała demona kozę, pięć razy większą od człowieka.
- Zapisz me imię w czarnej księdze śmierci. Przyjmij ofiarę i spij jej krew by dawne winy zostały odpuszczone - powiedziała pani Mollins, mówiąc zaklęcie przyzwania.
- Panno Mollins, proszę przestać! - krzyknęła Kotori, a Mollins się do niej odwróciła.
- Kevin, możesz go odesłać? - Kotori spojrzała na swojego kamerdynera.
- Niestety, nie jestem egzorcystą - wyjaśnił.
- Williamie, pomogę Ci, jeśli mnie wybierzesz! - powiedział Sytry.
- Cały czas powtarzam, że nie zamierzam nikogo wybierać! - krzyknęła Kotori, a demon o mało co nie zaatakował pani Mollins. Jednak po chwili ktoś ją złapał w swoje ramiona i wzbił się z nią w powietrze. Był to Nathan Caxton. 
- Nathan?! - zdziwiła się Kotori, a okulary Nathana zniknęły, a jego jasne, krótkie włosy zmieniły kolor na ciemno-zielony oraz sięgały mu za ramiona.
- Camio? - spojrzała na niego pani Mollins. - Nie... jak to możliwe?
- Nic się nie zmieniłeś. Twoja moc wciąż zaskakuję, choć jesteś ledwie pół-demonem - powiedział Dantalion, który po chwili przyszedł do nich.
- Milcz, Nefilimie! Diable, któryś odrzucił rodzaj ludzki - odezwał się Nathan, a raczej Camio patrząc na niego.
- Przyganiał kocioł garnkowi. Sam chciałeś ją zmienić w Nefilima, mam rację, Camio? - uśmiechnął się Dantalion, a Camio się zdziwił. Znów książę trafił w dziesiątkę.
- Co? On jest demonem?! - zdziwiła się Kotori. "- Jeszcze do tego jako demon jest jeszcze przystojniejszy niż w ludzkiej postaci" - pomyślała Kotori.
- Omija Cię wszystko, co najważniejsze, Williamie - powiedział Dantalion. - To jeden z filarów Salomona. Nie jest zwykłym demonem. Został zrodzony z ciała ludzkiej kobiety. To mieszaniec. Jego ojcem jest Lucyfer, a matka to Cassandra - wyjaśnił patrząc na Kotori.
- Camio skąd się tu wziąłeś? - spytała Maria Mollins patrząc na demona.
- Mario... - urwał Camio i ją przytulił. 
- Pięćdziesiąty trzeci generał Piekieł, który dowodzi trzydziestoma zastępami. Camio - powiedział Dantalion, a Kotori mina była bezcenna, gdy patrzyła jak Camio przytula Marię.
- Spóźniłeś się trochę więcej niż kwadrans. W efekcie całkiem się zestarzałam - powiedziała Maria. - Wybacz mi. Chciałam Cię choć jeszcze raz zobaczyć przed śmiercią. Dlatego przybyłam tutaj, do domu św. Jana. Tu, gdzie Cię spotkałam - powiedziała i spojrzała na Camio. - Moja rodzina wtedy mieszkała i służyła w domu św. Jana. Wiedziałam, że nie byłam dla ciebie odpowiednią partią. Rzeczy, które pastor opowiadał na niedzielnej mszy, to kłamstwa. Choć należałeś do rasy demonów, byleś bardzo łagodny i samotny... Pomimo wszystkich twoich obietnic wiedziałam, że nie przyjdziesz, bo przecież ty i ja nie moglibyśmy żyć w tym samym czasie - powiedziała i wraz z Camio wylądowali na stopach, na ziemi. Camio znów ją przytulił.
"- To, że jest demonem... Nie przeszkadza mi to, ale przeszkadza mi za to, że kocha jakąś starą babę!" - pomyślała Kotori. "- Nie mam raczej szans" - pomyślała i westchnęła. Spojrzała na panią Mollins, która stała obok Camio. 
- Dlaczego przyzwałaś demona? - spytała Kotori.
- W ubiegłym roku nabawiłam się choroby płuc. Powiedziano mi, że chorej w moim wieku nie zostało wiele czasu. Kiedy pomyślałam, że miałabym umrzeć w samotności, ogarnął mnie strach.Wtedy przypomniałam sobie jego słowa, że gdy człowiek zawiera pakt z demonem, jego dusza po śmierci trafia do Piekła. Pomyślałam więc, że tam będę mogła spotkać Camio - wyjaśniła. - Ale... już wystarczy. Bóg wysłuchał moich próśb. 
- Nie mogłem pozwolić na to, byś została wciągnięta do mojego świata - powiedział Camio i spojrzał na Marię.
- Wiem - odpowiedziała pani Maria Mollins z uśmiechem. 
- Wiedziałem, że wróciłaś do tej szkoły i również to, że próbujesz zawrzeć pakt z demonem, ale zupełnie nie mogłem sobie z tym wszystkim poradzić. Żyłem w samotności tak długo, że straciłem rachubę. Nie miałem dokąd iść. Nie było dla mnie miejsca ani w świecie ludzi, ani wśród demonów - powiedział. - I dlatego, gdybyś jako demon zechciała być przy mnie... - spojrzał na Marię i po chwili Dantalion mu przerwał.
- Nie stawaj się Nefilimem - powiedział Dantalion i spojrzał na Marię, a potem na Camio. - Może twojej ukochanej pozostało niewiele czasu, ale pozwól jej umrzeć jako człowiekowi, jeśli wciąż jest w tobie odrobina ludzkiego serca, Camio.
- Mój ty biedny demonie - powiedziała Maria i przytuliła się do Camio. - Nie wolno Ci dłużej żyć w samotności. Mnie niedługo już nie będzie, ale nie ma nikogo, kto trwałby przy tobie?
- Nie ma. Odkąd się urodziłem, nie było obok nikogo takiego... Nawet Salomon mnie opuścił, gdy umarł - odpowiedział Camio, obejmując kobietę.
"- A ja to co?" - pomyślała Kotori. "- Jak ona umrze to chętnie z tobą zostanę".
- Przecież możesz zostać tutaj - uśmiechnęła się Maria do Camio.
- A ty panno Mollins powinnaś wrócić do zdrowia także dla niego - powiedziała Kotori z uśmiechem patrząc na Camio i Marię. Po chwili odwróciła się i ruszyła w stronę akademika, a Sytry, Dantalion i Kira za nią. W oczach Kotori wzbierały się łzy, które powoli zaczynały spływać po policzku.
- Czemu płaczesz? - zapytał Sytry doganiając ją.
- Nie ważne - powiedziała wycierając łzy. Po chwili podeszła do Kiry i chwyciła pod ramię, a potem się przytuliła.
Później doszli do akademika. Rozdzielili się i Kotori szybko weszła do swojego pokoju. Przebrała się w piżamę, a potem rzuciła na łóżko i zaczęła płakać...

Rozdział 12. - Kira

Spojrzała na nią tak, jak gracze zazwyczaj patrzą na tę jedyną osobę w drużynie, która na rozgrywce rankingowej wyskakuje z niecenzuralną składanką po rosyjsku, a Ci już wiedzą, że to będzie przerąbany mecz. Porównanie wyrwane z własnych doświadczeń.
-Nie powiedział nic. Właściwie to staliśmy na tym korytarzu, wymieniając spojrzenia, jakbyśmy pierwsi raz mieli styczność z płcią przeciwną. W dodatku jakbyśmy byli zaklęci, a oczy były jedynym sposobem komunikacji, więc ja... - urwała po przetworzeniu informacji i tego, co właśnie Kotori powiedziała.
-Ty z nim co? - spojrzała na nią podejrzliwie. Na szczęście Sytry wiedział, kiedy ma się pojawić i szybko rozwiał jej wątpliwości. Podparła głowę na ręce, przyglądając się im z cwanym uśmieszkiem.
-No, no, widzę że dużo mnie w nocy ominęło. Śpię sobie jak suseł, a tutaj takie rzeczy - pokiwała wolną ręką w powietrzu. Co prawda trochę kłuła ją zazdrość, bo przy nich Kira i Dantalion wyszli jak dwa wstydziochy o mentalności nastolatków, ale trudno.
-Jeśli chcecie kontynuować swój romans, może lepiej zaklepcie sobie jakiś pokój. Nie demoralizujcie innych uczniów. O, o wilku mowa - spojrzała na delikwentów z wcześniejszej afery z szybą. Przy okazji mimowolnie podsłuchała ich rozmowę. Już miała zamiar wstać i doklepać im z 30 formułek po łacinie, ale Kotori ją ubiegła, odsyłając chłopaków na trening. Wspominała też coś o tym, że blondynka “ma iść do swojego świra”. Kira bynajmniej nie przypominała sobie, żeby podpisywała jakieś papiery adopcyjne i była teraz w jego posiadaniu, ale jednak po chwili dumania ogłosiła, że idzie na trening, więc poszła się przebrać, a potem dołączyła do reszty harujących. W sumie nie ma co się rozprawiać nad przebiegiem owego treningu, bo w towarzystwie innych uczniów nie miała za bardzo okazji poszaleć. Zwłaszcza, że cały czas ktoś się opierniczał i trzeba było go ustawiać do pionu. Taa, rywalizacja będzie baardzo zacięta.


Nadszedł w końcu ten pamiętny dzień, w którym odbywały się zawody wioślarskie. Nie za bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić zanim to wszystko się rozpocznie, więc po prostu spacerowała po okolicy i rozglądała się, dopatrując innych drużyn. W pewnym momencie podszedł do niej jej wstydliwy książę. Nie mogła się nie zgodzić, żeby być z nim w jednej drużynie. Tu już nawet nie chodziło o sprawy uczuciowe, ale razem mieliby znaczną przewagę nad innymi drużynami. Nie spodziewała się niczego z jego strony, skoro zaraz mają startować i w sumie nie powinni się rozpraszać przed rywalizacją, ale kiedy uniósł jej dłoń, gładząc ją, jakoś tak nagle zapomniała o tym wszystkim. Stała tam i znowu czerwieniła się, jakby to stwierdził mądry cukierasek Sytry, jak cnotka.
-Nic się nie stało. Nie zwracaj na to uwagi - odpowiedziała z uśmiechem. Odwróciła się jeszcze na chwilę w stronę Kotori, która mówiła, że mają to za nią wygrać.
-Ktoś musi! Damy z siebie wszystko! - odparła entuzjastycznie. Na wyjaśnienia przyjdzie czas potem, kiedy będzie już po wszystkim. Póki co mają robotę do zrobienia. Jej wzrok podążył jeszcze w stronę Nathana, ale nie wpatrywała się w niego specjalnie długo. Uczeń jak uczeń. Nie było co drążyć tematu.
-Chociaż dzisiaj się nie spierajcie. Mamy taką ładną pogodę, możliwe też, że wygraną w kieszeni - powiedziała z lekko nadymanymi policzkami. Bardzo częsty widok, gdy sytuacja zaczynała być niekomfortowa. Prawie jak z automatu włączał jej się ten chomiczy tryb. Zawody się zaczęły. Ich drużynie szło naprawdę nieźle i gdyby nie ten “drobny” wypadek ze zderzeniem łódkami, może nawet udałoby im się wygrać. Na szczęście prawie wszyscy zdołali wypłynąć na powierzchnię o własnych siłach. Prawie wszyscy, bo Kirze udało się to dopiero przy pomocy Dantaliona. Kiedy znalazła się pod wodą, z jakiegoś powodu perspektywa osoby tonącej wydała jej się strasznie znajoma. Coś przemknęło jej przed oczami. Coś jak obraz z jakiegoś innego życia, którego za żadne skarby świata nie mogła sobie przypomnieć.
Po dotarciu na brzeg kaszlała jeszcze chwilę z powodu wody, ale to nic. Znacznie gorzej byłoby, gdyby została na tym dnie trochę dłużej. Poza tym jej rycerz szybko poprawił jej samopoczucie, kiedy ją przytulił.
-Nie przepraszaj. To ja powinnam to zrobić. Jak zwykle musiałeś mnie ratować - powiedziała z lekkim trudem. Gdzieś jeszcze było trochę wody, która utrudniała jej mówienie. Kasłała jeszcze przez moment, a potem zamierzała pójść porozmawiać z Kotori. Zauważyła mały spór, jeśli można tak to nazwać, między Dantalionem oraz Nathanem.
-Oo, kłopoty - mruknęła pod nosem, podrywając się z miejsca i podbiegając do bruneta. -Spokojnie, Dantalionku - chwyciła go pod ramię, porywając lekko w swoją stronę. Oddalili się nieznacznie. Wtedy go puściła. -Jeny, ale z Ciebie ostatnimi czasy nerwus. Nie bądź taki impulsywny - skrzyżowała ramiona na piersi. Potem się uśmiechnęła. Stając na palcach, sięgnęła ręką jego ciemnej czupryny, gładząc chłopaka po włosach.
-Jesteśmy demonami. Spróbujmy nie zwracać na siebie aż takiej uwagi. Nawet jeśli Nathan też nim jest, skonfrontujmy się w odpowiedniejszym momencie, kiedy w okolicy nie będą kręcić się ludzie, umowa stoi~?

wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 12. - Morgiana

Spojrzała na swoją przyjaciółkę.
- No dobrze, skoro tak mówisz... Masz rację - westchnęła, a potem się uśmiechnęła. - Właśnie i jak było? Powiedział, że Cię kocha? - zadała pytania. - Ja to zrobiłem dla twojego dobra, a ty się tak odwdzięczasz - mruknęła. - Poza tym to jest nic w porównaniu ze mną i Sytrym... Ja z nim... - zaczęła, jednak po chwili zakryła swoją dłonią usta i się zaczerwieniła po uszy.
Po chwili Sytry usiadł obok Kotori słysząc kawałek rozmowy.
- Co ja z tobą? - zapytał z uśmiechem. - Aaa chodzi ci o to, że spałem z tobą?
- Precz szatanie! - powiedziała głośno Kotori przysuwając się do Kiry, a z jej twarzy wcale nie znikały rumieńce.
- Williamie, znowu się rumienisz jak cnotka.
- Cicho być - mruknęła spuszczając wzrok w dół, a Sytry się do niej przysunął.
- Ty na pewno jesteś facetem? - przechylił lekko głowę w bok.
- Tak, mówiłem Ci to wcześniej... - powiedziała zarumieniona patrząc w dół, a dokładniej patrzyła na swoje nogi.
- Na pewno? - zapytał Sytry i po chwili jego głowa znalazła się przed jej twarzą, a ona się mocniej zarumieniła.
- Jesteś za blisko! - powiedziała i odsunęła go od siebie.
Po chwili do pokoju wspólnego weszło trzech uczniów, którzy podeszli do okna. To byli ci, co wczoraj zbili szybę.
- Myślisz, że panna Mollins doniosła dyrektorowi na chłopaków? - zapytał jeden z nich.
- Hę? Nasza opiekunka to "panna"? A nie "pani"? - zapytał drugi. Cała trójka patrzyła w okno i widzieli panią Mollins.
- Widać nikt jej nie chciał, ale jakiegoś narzeczonego podobno miała.. Trzyma jego zdjęcie w pokoju.
- Coś jest na rzeczy. Przecież ona przyszła do tej szkoły może ze dwa miesiące temu, ale dyrektor tańczy, jak mu zagra.
- Słyszałem, że kiedyś mieszkała tu z rodziną, w domu św. Jana - odezwał się trzeci. - Coś mi przyszło do głowy. Musimy przeszukać jej pokój i znaleźć na nią jakiegoś haka!
Kotori odsunęła bardziej od siebie Sytrego, a potem wstała z kanapy i podeszła do tych trojga uczniów.
- Jutro są zawody! Przebrać się natychmiast i marsz na trening! - powiedziała Kotori odpędzając ich ręką. A oni w popłochu wybiegli z pokoju.
- Tylko głupoty im w głowach - westchnęła. Po chwili podeszła do okna i zobaczyła Dantaliona z uczniami, którzy wymachują wiosłami i krzyczą "Niech żyje młodość".
- Kira... Idź do swojego świra... - mruknęła, a normalnie jak na życzenie Kira powiedziała, że idzie na trening. - Czekaj... Co?! - zdziwiła się Kotori, a gdy Kira wyszła z pokoju to została sama z Sytrym.
- Skoro nie idziesz na trening to zostaliśmy sami, Williame - szepnął Sytry na ucho Kotori, a ona odskoczyła i się zarumieniła.
- T-Teraz z-zostajesz sam - wyjąkała i wyszła z pokoju, a Sytry za nią.
- Nie mogę Cię zostawić samego. Muszę Cię chronić - powiedział doganiając ją, a Kotori westchnęła. Po chwili zaczęli iść po schodach w stronę pokoi, a wtedy z pokoju pani Mollins wyszedł reprezentant, Nathan Caxton.
"- To Nathan!" - powiedziała w myślach, a gdy spojrzała na niego to się zarumieniła. - "W ogóle, co on robi w domu św. Jana?" - pomyślała i zdziwiła się Kotori. Nathan przeszedł obok nich, a po chwili Kotori z Sytrym usłyszeli w pokoju pani Mollins huk. Podbiegli do drzwi jej pokoju, a potem weszli do środka. Pani Mollins siedziała na podłodze, a jej głowa leżała na łóżku z rękoma. Miała zamknięte oczy.
- Pani Mollins! Wszystko w porządku? - zapytała głośno podchodząc do niej.
- C-Camio... - wyjąkała kobieta i podniosła głowę. - Nic mi nie jest, już dobrze. Szukałam czegoś po prostu.
- Na pewno?
- Mam już swoje lata... - westchnęła pani Mollins wstając, a Kotori zobaczyła na podłodze ślady kredy oraz samą kredę.
"- Ślady kredy?" - pomyślała Kotori i się zdziwiła.
- Może powinnam brać przykład z ciebie i ucinać sobie drzemki - uśmiechnęła się kobieta patrząc na Kotori.
"- Wydało się?!" - pomyślała Kotori.
- Ale dzisiaj przymknę na to oko. W zamian za to oczekuję, że jutro przyniesiecie trofeum do naszego domu - uśmiechnęła się pani Mollins.

***
Nadszedł dzień zawodów wioślarskich, gdzie sędzia oznajmił, że jak wygra dom św. Jana to uczniowie dostaną mięsne placki od panny Mollins.
- Chcecie się najeść! - krzyknął sędzia - Chcecie placek?!
- Taak! - krzyknęli wszyscy uczniowie z domu św. Jana.
- Chce do domu - mruknęła Kotori.
-  A zatem naprzód, święty Janie! Po zwycięstwo! - powiedział sędzia. - Zwycięstwo!
Dantalion wtedy podszedł do Kiry i uśmiechnął się do niej.
- Chodź, będziesz ze mną w drużynie. Jesteś świetna - powiedział i wziął ją za dłoń, a potem lekko pociągnął w stronę łódki do której po chwili doszli. Stanęli przy niej. Już miał puścić jej dłoń, ale uniósł ją lekko do góry i pogładził delikatnie.
- Masz takie delikatne dłonie... - szepnął. Jednak, gdy zobaczył rumieńce na twarzy Kiry to automatycznie puścił jej rękę. - Um... P-Przepraszam! - wyjąkał zarumieniony. Po chwili sobie przypomniał jak wczoraj pocałowała go w policzek i jeszcze mocniej się zarumienił. Kotori podeszła do nich.
- Wygrajcie to za mnie! - powiedziała z uśmiechem i zobaczyła rumieńce na twarzy Kiry i Dantaliona. Kotori złapała się za głowę. - Jeszcze sobie niczego między sobą nie wyjaśniliście? - mruknęła. - A zostawiłem was specjalnie po to samych! Jesteście bez kitu ułomni czy co?! 
- Williamie... - warknął Dantalion, lecz jednak po chwili jego mina się zmieniła, gdy zobaczył reprezentanta Nathana Caxtona.
- Ten też tutaj? - zdziwił się.
- Trochę szacunku! To reprezentant szkoły! - warknęła Kotori. - Może całe życie powtarzać: "Jestem reprezentantem szkoły, masz coś do mnie?", "Jestem najlepszy, fikasz?". Jakże ja mu zazdroszczę świętego spokoju - powiedziała zarumieniona patrząc na Nathana, a po chwili spojrzała na demona. - Wyścigi też wpływają na nasze oceny, chcąc nie chcąc, muszę tu z wami udawać zdziczałego wikinga. Nie, żeby to się do czegokolwiek przydać!
- Nie żebym w ogóle cię o to pytał - westchnął Dantalion. - Uważaj na niego. On jest jakiś podejrzany.
- Ten gość to superelita, został reprezentantem już na piątym roku! Nie wygaduj bzdur...
- Nie zapominaj, że jeszcze na nikogo się nie zdecydowałeś, a jesteś tym, który wybiera. Lada chwila kolejny demon będzie chciał Cię dopaść tak, jak wcześniej - ostrzegł ją, a potem poklepał po ramieniu. Pomógł Kirze wejść do łódki, a on siadł przed nią, a za nimi reszta członków drużyny. Kotori poszła do swojej łódki i wsiadła do niej. Była zdziwiona, nie mogła w to uwierzyć, że jej kochany Nathan może być demonem...
- Start! - powiedział sędzia i wystartowali. Jednak drużyna Kotori od razu odpadła, ponieważ ona ma chorobe morską i chciała wymiotować. Podpłynęli do brzegu i wysiedl z łódki. Kotori usiadła na trawie i patrzyła na wyścig. Drużyna Dantaliona w której też była Kira, walczyli z drużyną Nathana. Płynęli obok siebie i po chwili dwie łódki się ze sobą zderzyły. Nathanowi wypadło w górę wiosło, które poleciało w stronę pani Mollins i kobiety siędzącej obok niej. Jednak wiosło nie trafiło w Mollins, ponieważ nagle skręciło w inną stronę, dzięki mocy Nathana...
Niestety, ale przez zderzenie łódek, łódka Dantaliona wywaliła się. Zobaczył, że wszyscy z drużyny wypływają no powierzchnię... Prawie, bo oprócz Kiry. Rozejrzał się, a jej nie było. Wystraszony zanurkował i zobaczył Kirę jak spadała w stronę dna. Szybko złapał ją za rękę i wypłynął na powierzchnię. Jej rękę przewiesił przez ramię i dopłynęli do brzegu jak reszta z drużyny i weszli na trawę.
Na szczęście Kirze nic nie było, tylko kaszlała przez wodę.
- Jak dobrze, że nic Ci nie jest - powiedział i przytulił się do niej. - Bałem się... - szepnął i po chwili się od niej odsunął. - W-Wybacz... - wyjąkał zarumieniony. Po chwili podszedł do Nathana. Zauważył wcześniej, że użył mocy, aby wiosło zmieniło kierunek.
Dantalion złapał za jego nadgarstek.
-  A jednak Nathan Caxton jesteś demonem - powiedział, a po chwili przybiegła Kotori.
- Dantalion, przestań! Jak ty się zachowujesz?! - krzyknęła i podbiegła do nich. "- Łapy precz od mojego Nathana!" - pomyślała i po chwili, gdy odtrąciła rękę Dantaliona, który puścił Nathana to Kotori zobaczyła patrząc na Nathana jakby miał dwa wyglądy... 
Reprezentant uciekł i sędzia ogłosił, że wygrał dom dyrektora, a medal odebrał Nathan.

Rozdział 11. - Kira

Nie była najszczęśliwsza z faktu, że Crosbiemu udało się uciec, ale mówi się trudno. Czasu nie cofnie. Najwyżej będą musieli być bardziej czujni na przyszłość. Kościół zainterweniuje jeszcze nieraz.
-Służycie bogu i wypędzacie zło, co? - zapytała pod nosem, trzymając w palcach jedno z czarnych piór pozostałych po ucieczce pastora. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.
-Dobrymi intencjami piekło wybrukowane, pastorku - wypuściła pióro, które po chwili strawił płomień. Mogła naszpikować go strzałami, gdy miała ku temu okazję. Albo najlepiej skrócić o głowę. Ewentualnie połowę ciała. Z drugiej strony, przecież nie mogła zostawić drugiego demona bez pomocy. Irytowało ją to. Strasznie zmiękła i stała się niedokładna przy wykonywanej robocie. Nie mogła sobie pozwalać na coś takiego w przyszłości. Od tego jednego błędu mogło zależeć życie jej samej lub jej przyjaciół.
Dantalion przeniósł ich do pokoju Sytrego.
-Zdrowiej szybko. Bylebyśmy nie musieli usprawiedliwiać Twoich nieobecności, cukierku~Branoc - pożegnali się z Sytrym i wyszli z jego pokoju. Skupiła teraz całą swoją uwagę na drugim demonie i jego pochwałach wobec niej. Owszem, miała w planach ubicie jakiegoś szlachcica, ale nigdy specjalnie nie lubiła mówić o swoich planach na głos. Cokolwiek planowała, zazwyczaj wolała zachować to dla siebie. Poza tym nie było innego wyjścia. Podczas walki z Crosbym wręcz czuła jakiś ogranicznik mocy, który nie pozwolił jej posunąć się o krok dalej. Chciała mu podziękować, ale w tym momencie Kotori wystrzeliła z tekstem, że ten rzekomo ją kocha. Rozdziawiła usta i oboje poczerwienieli do granic możliwości. Bierz ją póki Ci pozwalam? Hah! Przynajmniej ona w tym towarzystwie miała teraz coś do powiedzenia. Mniejsza z tym, że zaraz po tym zostawiła ich samych i nastąpiła chyba najbardziej niezręczna chwila od momentu, kiedy trafiła do tej szkoły. Stali naprzeciw siebie i wymieniali spojrzenia, uciekając co jakiś czas wzrokiem gdzie indziej. Przypominało to bardziej spotkanie rozkochanych nastolatków, nie wieloletnich demonów.
-Cóż, to ja też już pójdę. Jak zwykle dziękuję za wsparcie, miłe słowo...i...polecam czasami posłuchać się Wiliama - parsknęła śmiechem przy wypowiadaniu ostatnich słów. Z jakiegoś powodu spowodowały w niej rozbawienie. Miała już iść, kiedy wpadła na pewien pomysł. Zbliżyła się, stając na palcach i oparła dłonie na jego ramionach. Spojrzała mu  w oczy. Uśmiechnęła się.
-No to dobranoc, Dantalion - wyglądało to, jakby miała zamiar pocałować go w usta, ale w ostatniej chwili przechyliła lekko głowę i musnęła jego policzek. Po tym praktycznie natychmiast odsunęła się, czmychając do swojego pokoju. Bez większych wyrzutów sumienia przygotowała się do snu, rzuciła plackiem na łóżko, jak to miała w zwyczaju, i usnęła wtulona w poduszkę.
Rano doszło do małego wypadku na korytarzu. Kiedy poszła sprawdzić co się stało, zastała trzech uczniów przy rozbitej szybie. Zaczęli się wykłócać co do tego, który z nich ponosi winę, więc starała się ich uspokoić.
-Hej, wyluzujcie trochę. Nikt nie utnie Wam za to ręki, więc zacznijcie od początku - chwilę po wypowiedzeniu tych słów usłyszała za sobą głos przyjaciółki. Zwróciła głowę w jej kierunku.
-Prawdę mówiąc nie mam pojęcia co się stało. Któryś z nich wybił szybę, to pewne, ale cały czas się wykłócają i nie idzie do nich dotrzeć - jęknęła zrezygnowana. Do akcji wkroczyła też pani Maria Mollins, znana jako opiekunka domu św. Jana. Zawsze się dziwiła, że pomimo bycia człowiekiem, którzy zazwyczaj mają jeszcze mniej cierpliwości niż super nerwowa Kira, potrafiła rozwiązywać takie problemy z uśmiechem na ustach. Sprawiała wrażenie sympatycznej, chociaż Kira i tak z natury nie przepadała za ludźmi. Poza rodem Raincrown, Kotori i naprawdę nieliczną grupką uczniów. Chociaż Raincrown też nie mieli za dużo wspólnego z rasą ludzką, ale o tym może innym razem. Niedługo po tym dziewczyny poszły do biblioteki. Udało im się tam zasłyszeć, że pastor Crosby wylądował w szpitalu.
-Było trzeba wpakować mu jeszcze ze trzy strzały, ewentualnie dziesięć. Przynajmniej mielibyśmy go z głowy - Chase rozsiadł się wygodnie, przybierając bardziej wyluzowaną pozycję w krześle. Do biblioteki wszedł nauczyciel, aby przedstawić im zastępstwo za pastorka.
-Zwolnienie z powodów zdrowotnych - uniosła brew z zaintrygowaniem. -Strasznie delikatnie to ujęli - skomentowała ściszonym głosem, żeby nie usłyszał jej nikt poza przyjaciółmi. Chwilę po tym do pomieszczenia wszedł Kevin. Myślała, że przewróci się razem z krzesłem, kiedy go zobaczyła.


Po mszy, a potem krótkiej pogadance z Kevinem, która miała na celu wyjaśnienie jego pobytu na terenie szkoły, poszły do pokoju wspólnego. Kira praktycznie opadła na kanapę, przewieszając głowę w bok i wpatrując się w ścianę.
-Każdy ma swoje problemy. Nie chciałabyś mieć takich jak ja - uśmiechnęła się z rozbawieniem, przykładając rękę do jasnego czoła, a następnie poprawiając złocistą grzywkę.
-Może po prostu chce mieć pewność, że nikt się nie dowie kim tak naprawdę jest. Na Twoim miejscu nie przejmowałabym się zbytnio. Właśnie, co to miała być za akcja wczoraj?! Wiesz jak dziwnie było stać na tym korytarzu na osobności? I to z NIM? Zapamiętam to sobie! - burknęła, nadymając poliki jak opakowany chomik.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział 11. - Morgiana

Po chwili Kira pierwsza rzuciła się na pastora. Dantalion miał jej pomóc, jednak gdy zobaczył, że sobie radzi to się uśmiechnął.
- Nie ma rangi tak jak Gilles, ale jest tak samo silna jak on. Gilles dorównuje szlachcie Piekła i ona też. Powinna nie mieć problemu z zabiciem hrabiego. No Sytrego nie dałaby rady, bo on jest równy rangi księcia. Jednak inne szlacheckie rangi są też wysokie - powiedział Dantalion. - Kira jest silna.
- Wszystko fajnie... Ale ty się do niej i tak kleisz. Czy ty... - zaczęła, jednak po chwili przyszła Kira z Sytrym, który był już w swojej ludzkiej formie.
- Sytry! - powiedziała Kotori przerażona, widząc stan demona. Sytry puścił się Kiry i wpadł w ramiona Kotori.
- Sytry... - szepnęła i łzy stanęły w jej oczach, przytulając go do siebie.
- W-William - wyjąkał Sytry i spojrzał na Kotori. Po chwili syknął z bólu. Wtulił się mocniej w Kotori.
- Już, spokojnie. Przestanie niedługo boleć, wytrzymasz - powiedziała głaszcząc go po głowie. Wiedziała, że jako demon rany mu się do jutra wyleczą. Jednak musi trochę jeszcze pocierpieć.
- W-William - wyjąkał Sytry patrząc na Kotori. Wtulił się w nią i po chwili syknął z bólu.
Po chwili pastor Crosby wyszedł z kościoła, chyba cudem pozbierał się po ataku Kiry i wyciągnął krzyż przed siebie. Powiedział jakieś słowa i wtedy wystrzelił wiązki światła w stronę Kotori i Sytrego. Jednak Dantalion pojawił się przed nimi i wytworzył tarczę, dzięki której w nich nie trafiło.
- Te, pastorku - powiedział Dantalion i wyminął Kirę podchodząc bliżej kościoła. - Od kiedy to święci słudzy człowieka podnoszą rękę na bezbronnych ludzi?
- Co prawda jest człowiekiem, ale ma prawo wybrać namiestnika i jest mocno związany z Lucyferem. Nie mogę go tak po prostu zostawić - powiedział pastor Crosby patrząc na niego. - Jesteśmy sługami Boga, jego reprezentantami, których obdarzył siłami do wypędzania zła. I na mocy tego danego mi autorytetu rozprawię się z tym, który wybiera.
- Mijają kolejne epoki, a wy wciąż jesteście tacy sami. Ludzie. Głupsi i bardziej egoistyczni niż my, demony. Niech będzie. Zajmę się tobą. Nie dbam o to, co myślisz. Nie pozwolę by potomkowi Salomona, coś się stało.
- Ty plugawy demonie!
- O, chciałbyś, ale kiedyś byłem taki sam jak ty - powiedział Dantalion i po chwili był tuż przy twarzy pastora. Demon spojrzał mu w oczy. - Te oczy, podobają mi się. Oczy przebiegłego nikczemnika. Przypominasz mi mnie samego z dawnych lat - powiedział z psychopatycznym uśmiechem i użył swojej mocy. Pastora odrzuciło na ziemię, niszcząc kolejną część kościoła. Dantalion wszedł do środka, podszedł do niego i złapał go za szyję, a potem podniósł ściskając go za nią.
- Wszyscy zawsze kończycie tak samo. A szkoda. Gdyby Watykan oraz kościoły protestanckie i anglikańskie połączyły siły, może byście mieli szansę coś wskórać przeciw nam - powiedział patrząc na pastora. - Splugawię twą duszę i wyślę Cię do tego ohydnego miejsca, którego wy, klechy, tak bardzo nie znosicie. Będzie z ciebie pierwszorzędny demon - uśmiechnął się psychopatycznie i mocniej ścisnął za jego gardło. Wtedy Kotori weszła do kościoła.
- Dantalionie, przestań! - krzyknęła.
- Nie nakładaj na mnie więzów... - mruknął demon. - Twoje słowa mają nade mną moc. Dlatego... Nie powstrzymuj mnie, Williamie!
- Nie wolno Ci! - krzyknęła znów, a Dantalion puścił pastora, który upadł na ziemię. - Jeśli ktoś znajdzie tu zwłoki, podejrzenie padnie natychmiast na nas! Nie pogarszaj naszej sytuacji jeszcze bardziej! Jestem człowiekiem i obowiązują mnie prawa ludzi!
- Skoro zamierzasz mnie powstrzymywać, najpierw we mnie uwierz - powiedział i podszedł do niej. - Nie uciekaj ode mnie. Czegokolwiek byś nie zrobił, świat demonów zawsze będzie obok ciebie. Czy tego chcesz czy nie - westchnął i oparł swoje czoło o czoło Kotori, a ona się zdziwiła. - Nie odrzucaj mnie. Więzy, które na mnie nałożyłeś są wieczne - powiedział i po chwili pastor zniknął. A w powietrzu latały czarne pióra.
- Uciekł. Niedługo przyślą za nami pościg - powiedział odsuwając się od niej. - Oni nie odpuszczają tak łatwo.
- Jakby się zastanowić to wszystko w zasadzie twoja wina - mruknęła Kotori.
- Williamie... Wydaj mi rozkaz... - powiedział i ukląkł przed nią, a potem złapał za dłoń. - Bym cię chronił - skończył i pocałował jej dłoń. - Nie musisz mi ufać, a nawet wierzyć w świat demonów...
- Żreć mi się chce - mruknęła, zarumieniona. - Życzę sobie ciasta od Baphometa - powiedziała i spojrzała na demona. - Nie mogę was tak po prostu zostawić, gdy robicie co wam się podoba. Zadaniem człowieka nauki jest zrozumienie zjawisk, które wydają się paranormalne. Nie drwij sobie z realistów! - uśmiechnęła się.
- Czy to oznacza, że mogę przy tobie być? - zapytał, a Kotori się zarumieniła.
- Zamilcz! Chodziło mi tylko o to, że nie będę wam całkiem zaprzeczał - powiedziała, a potem wyszła z nim, z kościoła. Podeszła do Sytrego i Kiry. Dzięki mocy Dantaliona pojawili się w pokoju Sytrego.
- Sytry sobie poradzi, jutro będzie zdrowy - powiedział Dantalion i poklepał lekko Kotori po ramieniu z uśmiechem.
- Mam nadzieję - westchnęła. Potem pożegnali się z Sytrym i wyszli z pokoju.
- Kira... - spojrzał Dantalion na przyjaciółkę Kotori. - Wiesz, zaimponowałaś mi tymi swoimi umiejętnościami. Nie masz rangi jak Gilles, a jesteś silna jak on. Może nawet niedługo zabijesz jakiegoś szlachcica i zdobędzie rangę. Oby tak dalej - uśmiechnął się do niej czarująco.
- Zamiast jej słodzić, podrywać i tak dalej. Weź się w garść i powiedz, że ją kochasz, bo na te twoje starania nie mogę już patrzeć - mruknęła Kotori.
- Ale ja nie... - zaczął Dantalion zarumieniony po uszy, jednak Kotori mu przerwała.
- Nawet nie protestujesz - uśmiechnęła się Kotori wrednie, bo mu przerwała specjalnie.
- William! - powiedział głośno, a na jego twarzy nadal widniały rumieńce. Kotori pokazała mu język.
- Bierz ją, póki Ci pozwalam - uśmiechnęła się, a potem weszła do swojego pokoju, gdy do niego doszli.
Podeszła do szafy i wyjęła piżamę. Potem przebrała się, położyła na łóżku i usnęła. Jednak w nocy nie za bardzo mogła spać. W końcu, gdy wbiła 3 w nocy to dziewczyna pomyślała o Sytrym. Martwiła się o niego, mimo, że to demon.
- Dobra, zajrzę tylko do niego na chwilę... - powiedziała, a potem wstała z łóżka. Wyszła po cichu ze swojego pokoju. Wiedziała, że łamie zasady chodząc o tej porze po internacie, ale pokusa była większa. Doszła do pokoju Sytrego i lekko uchyliła drzwi. Weszła do środka. i zamknęła drzwi za sobą. Zobaczyła jak Sytry cierpi z bólu i przekręca się na łóżku. Widocznie dopiero wszystkie rany zaczynają się regenerować.
- Sytry... - szepnęła i podeszła do jego łóżka. Po chwili Sytry zatrzymał się w jednej pozycji, a dokładniej na plecach.
- Dobra, wyjdzie z tego - szepnęła i odwróciła się. Miała już wychodzić, jednak poczuła, że ktoś łapie ją za dłoń.
- Nie ładnie tak łamać zasady - powiedział Sytry. - Martwiłeś się o mnie?
- N-Nie - wyjąkała Kotori zarumieniona.
- Jakby tak nie było to byś tutaj nie przyszedł - powiedział i pociągnął ją za dłoń w swoją stronę, a ta się odwróciła i przez przypadek upadła na Sytrego, który siedział na łóżku.
- Sytry... - spojrzała na niego zarumieniona.
- Śpij ze mną... Wiesz jak cię ktoś zobaczy, jak wychodzisz z pokoju młodszego rocznika to możesz mieć przechlapane jako prefekt.
- W sumie masz rację - mruknęła, a potem zeszła z niego i położyła się obok. Na szczęście łóżko jest tak duże, że mogą się spokojnie zmieścić dwie osoby. Kotori odwróciła się do niego plecami i przykryła kołdrą.
- D-Dobranoc... - wyjąkała, a po chwili zamknęła oczy i próbowała usnąć. Po kilku minutach przekręciła się na drugi bok i wtedy lekko otworzyła swoje oczy i zobaczyła przed sobą Sytrego, była blisko jego twarzy. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce, a chłopak w ogóle nie spał.
- William... - spojrzał na nią. - Wiesz leżę tu przed tobą, a mimo to zaprzeczasz mojemu istnieniu. Czy wydaję ci się, że jestem iluzją? - zapytał, a potem wyjął dłoń spod kołdry. Położył dłoń na policzku Kotori. - Mogę Cię dotknąć... Czy wobec tego jestem tylko snem?
- Sytry... - powiedziała i zrobiła się cała czerwona na twarzy. - A no tak... Ty nic nie wiesz. Powiedziałem Dantalionowi, że nie będę już zaprzeczać waszemu istnieniu - lekko się uśmiechnęła, a potem odwróciła się do niego plecami zawstydzona.
- Cieszy mnie to - powiedział Sytry z uśmiechem i przysunął się trochę do niej, a potem pogłaskał po głowie. - Wiesz... Czasem mam wrażenie, że nie jesteś facetem... - szepnął.
- O-Oczywiście, że jestem nim w stu procentach! - wyjąkała, oczywiście skłamała, a Sytry przytulił się do niej od tyłu.
- To czemu się rumienisz jak cnotka, gdy cię w taki typu sposób dotknę? - zapytał. - Chyba, że jesteś gejem... Poza tym możesz jak Kira ukrywać swoją płeć...
- N-Nie j-jestem g-gejem, po prostu to jest zawstydzające... I nie korzystam z żadnej m-magii... - wyjąkała.
- I tak w końcu sam się tego dowiem, czy kłamiesz, czy nie - powiedział Sytry i odsunął się od niej, a potem odwrócił się do niej plecami. Obydwoje usnęli... Spali spokojnie do czasu, gdy z samego rana usłyszeli huk. Kotori pierwsza wstała z łóżka i wybiegła z pokoju Sytrego. Dobiegła do miejsca zdarzenia. Zobaczyła tam Kirę oraz trzech uczniów, którzy stali przy rozbitej szybie. Po chwili zaczęli się kłócić o to, kto to zrobił, a Kira ich próbowała uspokoić.
- Chase... Co tu się stało? - spojrzała na przyjaciółkę podchodząc do niej. Po chwili przyszła do nich starsza kobieta, była to opiekunka domu św. Jana, Maria Mollins. Wyglądała na około 30-40 lat.
- Kto zbił szybę? - zapytała opiekunka. Jednak nikt nie odpowiedział. - Rozumiem. W takim razie osobiście przekażę dyrektorowi, kto jest sprawcą - uśmiechnęła się. - A właściwie to chciałabym to zrobić, ale najpierw trzeba się zająć waszymi ranami. Przyprowadźcie go potem do mojego gabinetu! - spojrzała na sprawców, a potem na Kirę i Kotori. - Twining i Raincrown dopilnujcie reszty - powiedziała, zabierając skaleczonego ucznia.
- Dwadzieścia linijek po łacinie, jeden i drugi! - powiedziała głośno Kotori, patrząc na pozostałą dwójkę. Potem Kotori poszła do swojego pokoju i przebrała się w mundurek. Od razu po tym wyszła i poszła z Kirą do biblioteki. Jakiś uczeń powiedział, że pastor Crosby ponoć trafił do szpitala. Demony oraz przyjaciółki jakoś to wcale nie zdziwiło.
- Biorąc pod uwagę, w jakim był stanie, raczej nie wróci tu prędko - mruknął Dantalion.
- Mimo wszystko ani trochę nie jest dobrze - westchnęła Kotori. - W tym kraju tylko członkowie kościoła Anglii mogą obejmować urzędy publiczne! - mruknęła.
- A właśnie Baphomet przysłał coś dla ciebie - uśmiechnął się.
Po chwili do biblioteki wszedł nauczyciel.
- Moi drodzy, wielebny Crosby musiał się udać na zwolnienie z powodów zdrowotnych. W tym czasie zastąpi go inny pastor, którego pragnę wam przedstawić - powiedział nauczyciel i wszedł nowy pastor.
- Miło mi was poznać. Od dziś będę pełnić obowiązki ojca Crosby'ego. Nazywam się Kevin Cecil - przedstawił się kamerdyner Kotori, ubrany w ubranie duchownego.
- Kevin?! - zdziwiła się Kotori.
*** 
Kotori wraz z Kirą siedziały w kościele. Mszę odprawiał Kevin.
- Zupełnie jakby się urodził do roli pastora - mruknęła Kotori w stronę Kiry. - Musimy się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi...
Po mszy, gdy Kotori i Kira wyszły z kościoła to zatrzymały się i czekały aż inni uczniowie wyjdą. Potem wyszedł Kevin.
- Nie wiedziałam, że zostałeś poświęcony - mruknęła Kotori, patrząc na niego.
- Panienko... i Kira... - spojrzał Kevin na dziewczyny. - Moja matka pochodzi z rodziny pastorów i jakiś czas temu poinformowała mnie, że poszukują tutaj nowego pastora. Pierwotnie głową mojego rodu miał zostać brat, ale zginął w wojnie Krymskiej - wyjaśnił. - Zostawmy to, mam do panienki prośbę - spojrzał na Kotori. - Tutaj jestem po prostu pastorem Cecilem. Lepiej żebyśmy nie rozmawiali na prywatne tematy - powiedział i odszedł, a Kira z Kotori poszły do akademika. Obydwie poszły do pokoju wspólnego. Kotori usiadła zrezygnowana na kanapie.
- Masakra... - mruknęła. - Nawet mi nic nie powiedział... Mimo wszystko, że jest tym pastorem to nie powinien tak mówić... Zawsze był przy mnie od dziecka i nigdy tak by do mnie nie powiedział... - westchnęła. - Zazdroszczę ci, że nie masz takich problemów - spojrzała na Kirę.

niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 10. - Kira

Och, w sumie to nieważne. I tak nie mam zamiaru pakować się w sprawy uczuciowe, dopóki jestem na terenie tej szkoły. Bez tego też mam wystarczająco dużo na głowie - urwała, zastanawiając się nad czymś. W sumie to była tylko wymówka wymyślona na poczekaniu. Gdyby naprawdę się zakochała, nawet możliwość wydalenia ze szkoły nie pokrzyżowałaby jej planów.
-Ale widzę, że Ty masz już opracowany plan idealny. Niestety, ale nie wiem jak Ci z nim pomóc. Nie mam ręki ani do miłości, ani osób pokroju Nathana. W sumie to sama przez większość czasu nie jestem bardziej wygadana od niego. Może po prostu dajcie sobie czas. I bez pochopnych decyzji. Jeżeli wyleciałabyś z tej szkoły, chodzenie tutaj straciłoby jakikolwiek urok - odparła, kierując się z nią do internatu, dokładniej ich ulubionego pokoju wspólnego, gdzie rozmawiały do późnego wieczora. Chciała już wracać do siebie, ale przybiegła do nich trójka pierwszoroczniaków. Podobno po ich akademiku kręcił się duch. Hm. Dość nietypowe zgłoszenie, ale po ostatnich wydarzeniach uwierzyłaby nawet w to, że w jej pokoju jest wrzosowo-srebrzysty, mówiący jednorożec, a na nim Wiedźmin popijający kakao.
Skierowały się do pokoi uczniów, którzy zgłosili im problem. Niedługo po tym spotkały Sitriego i podczas gdy ten wymieniał kilka słów z Kotori, usłyszeli krzyk. Kolejny uczeń po spotkaniu z rzekomym duchem. Robi się coraz ciekawiej. Wskazał im okno. Jako że nie wszyscy tutaj latają, wybiegli z akademika, udając się we wskazanym wcześniej kierunku. Owym duchem okazał się demon przebrany w ich szkolny mundurek. Sitry zdecydował się nim zająć, więc nie nalegała i pozwoliła mu działać. Nasza papużka jest silna. Przecież poradzi sobie z jakimś byle demonem, prawda? No cóż, przynajmniej takie było jej zdanie do momentu jak znowu rozpoczął jakiś monolog czy brunetka woli wybrać go na namiestnika, czy pozwolić mu się opętać. Wróg wykorzystał tę chwilę nieuwagi i zaatakował go.
-Nie nauczyłeś się jeszcze? Mniej gadania podczas konfrontacji z przeciwnikiem! I co to za odwracanie się do wroga plecami? - dziewczyna strzeliła typowego facepalma. Kiedy już Sytry i Dantalion odzyskiwali światło w jej oczach, zazwyczaj potem robili coś tak durnego, że z powrotem zaczynała mieć o nich zdanie kompletnych idiotów.
-Nie mogę się doczekać, aż w końcu uda mi się zdobyć jakąś rangę. Przynajmniej nie będę musiała polegać na ochronie tych pajaców - mruknęła pod nosem. Co prawda w końcu udało mu się trafić tego demona, ale udało mu się uciec. Efektywne to to bynajmniej nie było. Sytry wyrwał za nim, więc dziewczyny też skierowały się w owym kierunku. Zbliżał się do kościoła. Najwyraźniej miał zamiar wbiec do środka, ale czemu tamten demon miałby się ukrywać w kościele? Coś tutaj wyraźnie nie pasowało.
-Sytry nie! Wycofaj się stamtąd! - krzyknęła prawie w tym samym momencie co Kotori, ale było już za późno. Chłopaka odrzuciło na ziemię, a z kościoła wyszedł Crosby.
-Ten klecha...od samego początku go nie lubiłam - szepnęła tak, aby jej głos usłyszała tylko Kotori stojąca obok. -I znowu ta gadka, że bóg nad wszystkim czuwa. Raczej jego marionetki z kościoła, a nie on sam - warknęła z narastającym gniewem. Nienawidziła tego kościelnego biadolenia. Miała do tego wszystkiego osobisty uraz, a na sam widok tego klechy i krzyża skierowanego prosto w Sytriego, miała ochotę tam podlecieć, a potem zrobić z jego wnętrzności konfetti. Tyle że w przeciwieństwie do chłopaków, nie rzucała się bezmyślnie na wroga, o ile nie była to dobra okazja, zapewniająca jej spory procent szansy na powodzenie. Jednego nie wzięła pod uwagę. Nie spodziewała się, że Crosby domyślił się również jej prawdziwej godności. Kiedy tylko woda święcona zetknęła się z jej ciałem, forma Chase ozproszyła się, ukazując ponownie jej prawdziwe “ja”. Szykowała się do próby uskoczenia przed atakiem egzorcysty, ale Dantalion pojawił się, blokując skierowane w nią wiązki światła. Została.
-Nic mi nie jest. Poza tym, że jestem wyjątkowo wkurwiona i mam ochotę przerobić go na chińszczyznę - odwarknęła rzuciwszy złowrogie spojrzenie w stronę Crosbiego.
-Ręka boga czy nie, nieważne. Każde z nas ma jakieś asy w rękawie, a to wciąż człowiek - przerwała. -Jeden zły ruch i się wykruszy.. - dokończyła już pod nosem. Sytry kolejny raz oberwał. Postawa Dantaliona wyprowadziła ją do reszty z równowagi.
-To nie czas na takie gadanie! Mi pomogłeś bez słowa. Nie możesz zrobić tego samego dla Wiliama?! - miała już dość tego wykłócania się. Ich cukiereczek był w beznadziejnej sytuacji. Uformowała w dłoniach długi, czarny łuk, przygotowując się do odsieczy. W jednej dłoni pojawiły się trzy płonące ciemnym szkarłatem strzały. Naciągnęła cięciwę, wymierzyła, oddała strzał. Crosby próbował zasłonić się jak w przypadku ataku Sytriego, ale kiedy tylko wystrzelony pocisk zderzył się z barierą, wybuchł powodując uszkodzenia i osłabiając go. Bez zbędnego czekania oddała drugi strzał. Ponowny wybuch już pokaźnie strzaskał jego tarczę. Trzeci sprawił, że zaczęła się wykruszać. Jedna sekunda, jeden strzał. Kira doskoczyła do niego, uderzyła z całej siły w brzuch, potem uniosła w powietrzu i kopnęła w kark, sprawiając że się zachwiał. Następnym razem wypadałoby nie lekceważyć demona. Nawet jeśli jest pomniejszym z nich. A już zwłaszcza wkurwiony tak jak wkurwiona była w tym momencie Kira. Chociaż nie planowała dać mu szansy na przeżycie po tym wszystkim. Popędziła do Sytriego. Przewiesiła demona przez ramię.
-Wybacz, że kazałam Ci czekać - złapała łuk jedną ręką, drugą podtrzymując rannego towarzysza. Jak najszybciej skierowała się w stronę Kotori, żeby zostawić go pod jej opieką i wrócić do wyrównywania rachunku z Crosbym. Minęła się o przysłowiowy włos z Dantalionem. Brunet zaatakował Crosbiego. Klecha wpadł do środka kościoła. Był już nieźle poturbowany. Zatrzymała się przed rozwalonym wejściem. Demon najwyraźniej nie miał zamiaru skończyć na tym pojedynczym ataku. Chwycił go za gardło i uniósł do góry.
-Wiliam, nie zbliżaj się! - krzyknęła kiedy zauważyła, że Kotori zbliża się w ich stronę.